sobota, 25 sierpnia 2012

Czy amerykańskim kongresmenom wolno pływać nago w Jeziorze Genezaret?

Dzisiejsi amerykańscy kalwini w prawie niczym nie przypominają dawnych purytanów i są bodaj najbardziej postępowym kościołem chrześcijańskim na świecie, ale stan moralnego oburzenia w jaki dość regularnie wpadają Amerykanie (np. afera z biustem Janet Jackson,  tzw. wardrobe malfunction) przypomina nam o tym, że purytański duch w narodzie amerykańskim wciąż trzyma się mocno.

Latem zeszłego roku grupka świeżo upieczonych republikańskich kongresmenów, razem z rodzinami i asystentami udała się w podróż do Izraela. Po całym dniu spotkań, czterdziestosoobowa grupa zjadła kolację w restauracji położonej w Tyberiadzie, nad brzegiem jeziora Genezaret (Galilejskim, Tyberiadzkim, jak zwał, tak zwał). Późno w nocy, po kilku godzinach drinków, około połowa biesiadników wskoczyła do wody. Większość pływała "częściowo rozebrana", niektórzy "w pełni ubrani", a  jeden kongresmen (o zgrozo!) nago. Następnego dnia, zostali upomnieni przez najważniejszego rangą kongresmena, Erica Cantora. Wydawało się, że jest po sprawie.


Nagle okazuje się, że sprawą interesuje się FBI, zaciekawione czy w czasie wycieczki doszło do "niestosownych zachowań". Jeśli pływanie nago w jeziorze Genezaret  jest nielegalne, to chyba powinna się tym zajmować izraelska policja wodna, a nie amerykańskie Federalne Biuro Śledcze, ale mniejsza o to.

"Afera" jest śmieszna, ale jeszcze lepsze są "tłumaczenia" kongresmenów. Okazuje się mianowicie, że wskoczyli do jeziora tylko dlatego, że 
"chcieli znaleźć się w miejscu, w którym Jezus chodził po wodzie".
Wszystkich bije na głowę Ben Quayle z Arizony. Jeśli jego nazwisko z czymś się państwu kojarzy, to zupełnie zrozumiałe - Ben jest synem Dana, Sary Palin swoich czasów, nieszczęsnego wiceprezydenta, który plótł od rzeczy gorzej od Joe Bidena. Kongresmen Quayle (rocznik 1976) jest zaprawdę synem swojego ojca. Cytuję dosłownie:
(...) udało mi się wejść do jeziora stosownie odzianym i (...) bardzo krótko popływać w Jeziorze Galilejskim. Zdołałem także wziąć do domu małą fiolkę wody z tego jeziora i ochrzcić moją córeczkę wodą z tego jeziora.
Nie ma co, zuch chłopak z tego Quayle'a, nawet po paru godzinach popijawy myśli o tym, żeby nabrać świętej wody do fiolki, którą ma zawsze przy sobie. No, ale tytuł "najbardziej konserwatywnego kongresmena" tego roku zobowiązuje.

Religijne tłumaczenia uczestników zajścia są groteskowe, choć - żeby nie było wątpliwości - uważam, że w gruncie rzeczy nic się nie stało (w końcu nie zniszczyli przy okazji żadnych meleksów, ani nic takiego) i cała afera jest typową dla dzisiejszych amerykańskich mediów histerią.

Trudno mi jednak współczuć republikańskim kongresmenom - kto mieczem wojuje etc. Partia, która oskarża Baracka Obamę o to, że "hańbi Amerykę" kłaniając się na powitanie cesarzowi Japonii albo wręczając nieodpowiednie prezenty brytyjskiej królowej, nie powinna się dziwić, że pływanie nago i pod wpływem alkoholu w czasie zagranicznej delegacji spotyka się z moralnym oburzeniem - nawet jeśli jest to tylko moralne oburzenie mediów. Poza tym, Republikanie doskonale wiedzą, że gdyby to goli Demokraci wskakiwali po pijanemu do rzeki Jordan, Morza Martwego czy choćby basenu w jerozolimskim hotelu, pierwsi opowiadaliby o tym, jak bardzo są wstrząśnięci. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz