niedziela, 20 stycznia 2013

Koronacja

W poniedziałek czeka nas pięćdziesiąta siódma ceremonia inauguracyjna prezydenta Stanów Zjednoczonych. W amerykańskiej konstytucji wymieniona jest jedynie treść przysięgi jaką prezydent ma złożyć. O samej inauguracji nie ma nic, jej przebieg jest zatem kwestią tradycji i w ciągu ostatnich dwustu (z nawiązką) lat  wyglądało to różnie. 

George Washington składał pierwszą przysięgę w Nowym Jorku, na balkonie Federal Hall, który to budynek Amerykanie - już wtedy skorzy do burzenia i budowania nowego - rozebrali ledwie 23 lata później, w 1812 roku. Kolejne dwie odbyły się w Filadelfii, w Congress Hall, którego demolkę nakazano, co prawda, w 1870 roku, ale ostatecznie niezrealizowano. Pierwsza inauguracja w Waszyngtonie (który składał się wówczas ledwie z paru domów na krzyż) - Thomasa Jeffersona w 1801 roku - miała miejsce w budynku Kapitolu, a dokładnie jedynym wybudowanym jego skrzydle, wyglądającym, z grubsza, tak:

Kapitol w 1800 roku

Później, kiedy Kapitol wreszcie zbudowano (a potem odbudowano), prezydenci składali przysięgi w Izbie Reprezentantów, dopóki Andrew Jackson - czempion "zwykłego człowieka" - przeniósł ceremonię na zewnątrz, przed Wschodni Portyk, gdzie mogło w niej uczestniczyć aż 20 tysięcy ludzi - ogromna liczba, zważywszy na to, że cała aglomeracja liczyła ledwie 30 tysięcy mieszkańców. Jackson wszedł, co prawda, przez piwnice, żeby uniknąć tłumów, ale potem tłumy wprosiły się na bal do Białego Domu, "potrącając kelnerów, tłukąc talerze, wskakując na meble - a wszystko to w celu uściśnięcia dłoni prezydentowi lub przynajmniej zobaczenia go". Jackson, przeziębiony i ciągle w żałobie po śmierci żony, wyszedł przez okno i poszedł do swoich apartamentów.

Zaprzysiężenie Jacksona

Od tej pory ceremonie zaprzysiężenia zaczęły się rozrastać. William Henry Harrison jako pierwszy zorganizował oficjalny komitet organizacyjny, a także wprowadził tradycję inauguracyjnych balów. Wygłosił też najdłuższą mowę inauguracyjną w historii, dzięki której stał się zarazem najkrócej urzędującym prezydentem w dziejach. Gadał przez dwie godziny na mrozie i śniegu, w dodatku bez płaszcza, w efekcie czego miesiąc później zszedł na zapalenie płuc. W 1873 roku było tak zimno, że zamarzły kanarki, które miały ucieszyć prezydenta Ulyssesa GrantaKolejni prezydenci - nauczeni doświadczeniem - mówili krócej, a Reagan w 1985 roku z powodu siarczystego mrozu przeniósł nawet zaprzysiężenie do środka Białego Domu. 

Harrison 1841. ŹLE

 Reagan 1985. DOBRZE

Zaprzysiężenia Abrahama Lincolna słynne są z powodu dwóch zdjęć. Na tym z 1861 roku widać w tle budowaną kopułę Kapitolu (bo oprócz burzenia, Amerykanie lubią też unowocześniać), a na tym o cztery lata późniejszym widać w tłumie Johna Wilkesa Bootha, który miesiąc pózniej zastrzeli prezydenta w teatrze Forda.

1861

1865

Na zdjęciach tych dobrze widać skalę wydarzeń, z każdym kolejnym coraz bardziej się rozrastających, zyskujących coraz bardziej świąteczny -  i monumentalny - charakter. Pojawiły się parady, orkiestry, modlitwy, poeci-laureaci odczytujący swoje wiersze, artyści odśpiewujący hymn, wzrosła też liczba balów (Obama miał ich cztery lata temu aż dziesięć). Szczytem pompy było obwożenie na lawetach rakiet Pershing (za Eisenhowera i Kennedy'ego) - z militariów zrezygnował Nixon, żeby nie wyjść na zbyt wojowniczego.

Z jakichkolwiek uroczystości zrezygnowano tylko raz, w 1945 roku, kiedy Franklin Roosevelt swoją czwartą przysięgę złożył prywatnie, w Białym Domu, a paradę odwołano z powodu oszczędności wojennych. Pózniej tylko Carter próbował trochę zmniejszyć królewski wymiar imprezy przechodząc piechotą spod Kapitolu do Białego Domu, ale się to nie przyjęło (Obamowie nawiązali do tego w 2009, ale tylko na trochę) - co jak co, ale  Amerykanie lubią, kiedy uroczystości państwowe mają rozmach.

bal inauguracyjny Williama McKinleya, 1901

 parada inauguracyjna Teddy'ego Roosevelta, 1905

 Pierwsze zaprzysiężenie Franklina Delano Roosevelta, 1933

Eisenhower obserwuje czołgi, 1953

Parada z okazji zaprzysiężenia Kennedy'ego, 1961

W XX wieku zaszły trzy istotne zmiany odnośnie inauguracji. Po pierwsze, 20. poprawka do konstytucji (rok 1933) przeniosła zaprzysiężenie z marca na 20 stycznia. Po drugie, Kennedy jako ostatni prezydent wystąpił na ceremonii w cylindrze. Po trzecie, w 1981 roku Ronald Reagan przeniósł ceremonie na zachodnią stronę Kapitolu. Oficjalnie chodziło o oszczędności (schody mogły z powodzeniem zastąpić podium, które do tej pory trzeba było budować), ale też i o to, żeby zmieściło się jeszcze więcej widzów. Rekordowa była pod tym względem poprzednia inauguracja Baracka Obamy w której wzięło udział jakieś 1,8 miliona ludzi.



 Zgodnie z ruchem wskazówek zegara: Obama, Reagan, Clinton, Bush II

Tegoroczne zaprzysiężenie raczej rekordu nie pobije, ale będzie wyjątkowe będzie z powodu daty. Kiedy dzień inauguracji wypada w niedzielę, prezydent składa przysięgę dwa razy - najpierw prywatnie, w Białym Domu, a potem publicznie, w poniedziałek. Kiedyś chodziło o względy religijne, ale teraz głównie o to, żeby nie przepadło święto państwowe, jakim jest  wolny od pracy Inauguration Day.

Poza tym będzie tak jak zawsze: niezwykle uroczyście, dość pompatycznie i raczej nudnawo. Ceremoniał inauguracji/koronacji jest już tak sztywny i hieratyczny, że największą atrakcją zdają się być niecodzienne nakrycia głowy co poniektórych gości, np. w zeszłym roku biret sędziego Antonina Scalii, a zwłaszcza kokarda z brylantami Arethy Franklin.


 Co, oczywiście, nie zmienia faktu, że i tak wszyscy będą to oglądać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz